Co do Peru?

Co do Peru?

W pierwszym wpisie na blogu pisałam o prośbie znajomego misjonarza z Peru, który poznał tam grę Osadnicy z Catanu. Gra już doszła i została też przekazana. Okazało się, że tytuł ten w Peru promują Polacy, a dokładnie misjonarze. Zachęcają do gry też Peruwiańczyków. Dla nich to wielkie przeżycie, bardzo angażują sie w rozgrywkę i  „przeżywają” sukcesy i porażki. Może dlatego, ze nowoczesne planszówki nie są tam aż tak popularne?

Znajomy chce zabrać ze sobą jeszcze jakieś inne tytuły, w które mógłby grać przez kolejny rok. Muszą spełnić kilka warunków: przede wszystkim waga i rozmiar. Podróż trwa bowiem 15 godzin z przesiadką w Paryżu. Osadnicy z Catanu to pierwsza nowoczesna planszówka mojego znajomego i grali w nią sporo w ciągu ostatnich kilku miesięcy. Nowy tytuł ma więc poziomem trudności, jak i zasadami przypominać Osadników. Do gry czasami zapraszani są też Peruwiańczycy, dlatego nowa planszówka powinna też być niezależna językowo.

Od razu pomyślałam o Fince, w której wcielamy się w role rolników z Majorki. Naszym zadaniem jest zebranie jak największej ilości rosnących na wyspie owoców i dostarczenie ich do gmin. Gra ma bardzo proste zasady, jest jednak małe „ale”. Wszystkie owoce są drewniane, co zwiększa jej wagę. Podobnie jest w przypadku gry Stone Age. Świetny tytuł po Osadnikach, ale duża ilość elementów, głównie drewnianych, dyskwalifikują ją.

Potem pomyślałam o Hawanie. Spełnia warunek rozmiarowy: to przecież tylko woreczek z materiału, płytki budynków, karty akcji, karty pomocy gracza, robotnicy, monety i drewniane małe kosteczki. Obawiam się jednak, ze przeszkodą mogą być napisy na kartach graczy. Wprawdzie wraz z częstszym graniem zapamiętuje się poszczególne funkcje, jednak domyślam się, że rozgrywka z Peruwiańczykami jest okazjonalna i polskie napisy mogą jednak być utrudnieniem.

Pomyślałam też: a dlaczego nie Kolejka? Wprawdzie Peruwiańczykom kontekst historyczny jest całkowicie nieznany, to jednak nie przeszkadza to w rozgrywce. Niestety na kartach są napisy. Rekompensuje to zestaw naklejek na karty w kilku językach. Brakuje jednak hiszpańskiego. Nie wiem, jak wygląda sprawa znajomości angielskiego w Peru. Gdyby nie stanowiło to problemu, myślę, że Kolejka mogłaby być dobrym pomysłem. Tym bardziej, że dla Polaków to gra „sentymentalna”.

Przypomniał mi się też, dawno już u nas nie rozgrywany tytuł: Na Grunwald. Proste zasady, w dodatku gra nie waży aż tak wiele, w ostateczności można ją zabrać bez pudełka. Napisy na kartach wydarzeń, może tłumaczyć jeden z grających Polaków. Temat też odpowiedni dla mężczyzn, czyli przygotowania do wojny z Zakonem krzyżackim.

Mała rozmiarowo, choć nie do końca wagowo, jest gra Rattus. Szkoda, że nie jest za bardzo doceniana na polskim rynku. Ma na tyle proste zasady, że radzi sobie z nimi nawet moja początkująca mama. W dodatku nie ma napisów, a jak się znudzi, można kupić dodatek, z kolejnymi postaciami. Temat też jest niebanalny: walka z „czarną śmiercią”.

Na koniec wpadł mi do głowy pomysł: skoro normalna wersja Osadników spodobała się, to może gra kościana? Już kiedyś wspominałam o niej temu znajomemu i wyraził spore zainteresowanie. W dodatku ma idealne rozmiary, nie ma napisów w języku polskim i można w nią zagrać w ok. 15 minut. Cena też jest fantastyczna, bo ok. 20 zł.

Powoli zbieram te propozycje i przygotowuję zestawienie. Mam czas do środy, potem trzeba szybko złożyć zamówienie. Jeżeli macie inne pomysły spełniające powyższe warunki, czekam na Wasze przykłady gier.

 

Dlaczego czekam na Ewolucję

W redakcji, w której na co dzień pracuję, ostatnio ktoś rzucił hasło, że na wizytówce powinnam pod imieniem i nazwiskiem napisać: „Fauna, flora i gry planszowe”. O trzecim składniku podpisu nie muszę pisać, warto wytłumaczyć pozostałe. Od dobrych kilku lat prowadzę program Ekofakty. Jest on emitowany codziennie od poniedziałku do piątku, tak więc muszę rozglądać się w poszukiwaniu tematów. Bywało tak, że jechałam robić relację z wydarzenia w ogóle niezwiązanego z ekologią, a wracałam z kolejnym materiałem do Ekofaktów. W dodatku ukończyłam Liceum Techniczne o profilu kształtowanie środowiska i mieliśmy rozszerzoną biologię. Gdy więc zobaczyłam w zapowiedziach ubiegłorocznych targów Spiel 2012 grę Evolution od razu wpadła mi w oko. Chyba przede wszystkim ze względu na minimalistyczną grafikę. W dodatku jest ona zielona, a to jeden z moich ulubionych kolorów, nawet szafki w kuchni mam zielone. Grafika oczywiście nie zadowoli każdego, jednak z drugiej strony do tematu ewolucji, pasuje jak najbardziej. Z niecierpliwością czekam na rozgrywkę w polską wersję gry, przygotowaną przez wydawnictwo G3. Rozgrywka odbywa się zgodnie z zasadą – wygrywa najsilniejszy.

„Ewolucja” to zestaw 84 kart, którymi zarządzamy w trakcie rozgrywki tak, by wyhodować własną populację zwierząt. Gra rozpoczyna się od fazy rozwoju, czyli wyłożenia kart i stworzenia własnej populacji. Karty są dwustronne i można je wyłożyć albo jako zwierzę albo jako „cecha, właściwość zwierzęcia”. Kolejna faza polega na określeniu zasobów żywności w „banku”, czyli ilości żetonów, która jest rożna w zależności od liczby graczy oraz od wyrzuconej sumy oczek na kościach. Kolejna faza to żywienie, w której gracze dobierają po jednym znaczniku z „banku”. Niestety, jak to w procesie ewolucji bywa, nie wszystkim zwierzętom zostanie dostarczone pożywienie. Przechodzimy więc do fazy wymierania gatunku i dobierania nowych kart. Wprawdzie nawet w materiałach prasowych mowa jest o sporym znaczeniu losowości, ale skoro „gramy w ewolucję”, nie może być inaczej.

Grę chciałabym też wypróbować z innego względu. Będzie to chyba moja pierwsza planszówka zaprojektowana przez autorów z Rosji. Sergey Machin ma już na swoim koncie kilka gier. Przy Ewolucji pomagał mu naukowiec Dmitry Knorre. Gra w Rosji w ciągu pierwszego roku od wydania zdobyła aż pięć nagród, w tym „Najlepsza rosyjska gra roku”. Już Fauna od Friedamanna Friese była ciekawym przykładem zastosowania ciekawostek biologicznych w grze. Ewolucja wydaje się być jeszcze lepszą propozycją nie tylko dla niedzielnych graczy. Czy tak będzie? Przekonamy sie o tym juz wkrótce.

Zdjęcie: BoardGameGeek

Kto nie zna Osadników?

Coraz częściej przekonuję się, że trudno znaleźć osobę, która, przynajmniej ze słyszenia, nie zna gry Osadnicy z Catanu. Rozmawiając ostatnio ze znajomymi dziennikarzami zaczęłam temat planszowek. Byłam przekonana, że to totalni laicy. A tu wielka niespodzianka.

Co się okazało? Wszyscy w coś grają. I to nie w Chińczyka, czy Monopoly, ale w nowoczesne gry planszowe. Pojawiły się takie tytuły jak Dixit, czy Blokus oraz, co było dla mnie miłym zaskoczeniem, Osadnicy z Catanu.

Pamiętam moje pierwsze spotkanie z tą planszówką. Zamówiłam ją w jednym ze sklepów internetowych i z niecierpliwością czekałam na przesyłkę. Gdy w końcu przyszła i rozpakowałam pudełko, poczułam wielkie szczęście, że w końcu mogę zagrać w tę kultową grę, nagrodzoną m.in. tytułem Spiel des Jahres. Gdy zaczęłam czytać instrukcję poczułam jednak mętlik w głowie i przyznam się, że pierwsza rozgrywka nie była do końca poprawna. Byłam wtedy jednak „początkującym graczem”, znającym zaledwie kilka tytułów, stąd może ten problem z ogarnięciem zasad. Były jednak akurat upalne wakacje, w radiu mieliśmy letnią ramówkę, tak więc miałam sporo czasu na zapoznanie się z tą pozycją. Tak narodziły się spotkania z kuzynem i bratem mojego narzeczonego, podczas których godzinami graliśmy, głównie w osadników. W trakcie rozmowy ze znajomymi dziennikarzami okazało się, że nie tylko ja mam taki sposób na wolne wieczory. Oni też spotykają się po to, by wcielić się w rolę osadników. W trakcie rozmowy ze znajomymi dziennikarzami okazało sie, że u nich też taka tradycja narodziła się. Kolejnym zaskoczeniem związanym z tą grą, był fakt, że znajomy misjonarz z Peru, nauczył się tam grać w …. Osadników. Spędza właśnie urlop w Polsce i przedstawił mi nietypową prośbę. Miałam mu pomóc zakupić grę, której tytuł zna tylko po hiszpańsku. Na szczęście wyszukiwarka w serwisie BoardGameGeek była bardzo pomocna. Szybko okazało się, że to nic innego jak Osadnicy z Catanu. Nie wiedziałam, że w Peru też są fani tej gry. Mój znajomy postanowił nawet zakupić tę grę w prezencie dla swoich peruwiańskich znajomych. Życzenie zostało spełnione i gra już lada moment do mnie dotrze, a za miesiąc w polską wersję będą grać rodowici Peruwiańczycy.

Popularność Osadników z Catanu polega chyba na tym, że swego czasu był to dość mocno reklamowany tytuł. Pamiętam, że w 2005 i 2006 roku natknęłam się w różnych czasopismach na artykuły o tej grze. To była zapowiedź rewolucji na polskim rynku planszówek. W moim życiu osadnicy też sporo namieszali. Tak jak już wcześniej pisałam, od nich zaczęły się spotkania z rodziną przy grach. W ten sposób znacznie zwiększył mi się apetyt na poznawanie kolejnych tytułów. Pudełko Osadników nosi już liczne ślady użytkowania i jest dosyć sfatygowane. Czasami wstyd wyciągać tę grę na stół. Teraz w kolekcji oprócz klasycznej, drewnianej wersji posiadam też wersję plastikową, karcianą, kościaną i karcianą dla dwóch osób oraz grę Osadnicy z Catanu: Na podbój Europy. Ta gra chyba nigdy mi się nie znudzi. Cieszę się, gdy na forum lub na stronach internetowych sklepów pojawiają się pozytywne opinie na temat tego tytułu. Owszem są gry lepsze, z ciekawszą mechaniką, z mniejszym elementem losowym, ale Osadnicy według mnie mają to coś, co pozwala się przy nich dobrze bawić.